M: Pomysł, przebieżki powstał na pięć minut przed tym jak Mariusz z Kamilą i dzieciakami wychodzili wjechać kolejką na Skrzyczne ("must be" wszystkich dzieciatych turystów). Jako, że dawno nie jechałem kolejką to stwierdziłem, że zabiorę się w jedną stronę a wrócę biegiem przez Małe Skrzyczne na Czyrną do domu. Pogoda była idealna trochę słońca, trochę wiatru i temperatura w sam raz. Małe Skrzyczne minięte a nogi podpowiadają, żeby biec dalej. Staram się raczej za często nóg nie słuchać ale tym razem im uległem. Plan ewoluował. Cel na teraz - Przełęcz Salmopolska, przez Malinowską skałę i Malinów a stamtąd jakiś PKS w dół. Brałem pod uwagę też powrót na stopa, ale jak sobie uświadomiłem, że nie pachnę, szybko odrzuciłem ten pomysł.
Miejsce, w którym nogi zadecydowały. Beskidzkie krajobrazy się nie nudzą.
Przede mną pierwszy poważny podbieg na Malinowską skałę. Ludzi dużo, co któryś coś do mnie gada, rzuca żartem a ja tylko "Dobry", "Hihi" i szybko się odłączam. Hipnoza postępuje. Z każdym kilometrem coraz mniej mam świadomość, że biegnę. Uwielbiam to uczucie odłączenia.
Malinowska skała piękna jak zawsze.
Do Malinowskiej biegło się w tłumie ludzi. Mam wrażenie, że 3/4 turystów, którzy przyjechali w ten weekend do Szczyrku wjeżdża na Skrzyczne a ci bardziej ambitni z pośród nich wybierają się właśnie na Malinowską. Jak na Beskid Śląski ruch wręcz niespotykany. Droga na Malinów już znacznie spokojniejsza. Po drodze jedna zorganizowana wycieczka, urocza starsza para w strojach z poprzedniej epoki i kilku rowerzystów. Do tej pary muszę wrócić bo wyglądali pięknie. Za rączkę, powolutku, rozmarzone twarze. Chciałbym tak wędrować z Asią za czterdzieści lat. Podbieg srogi, chyba najbardziej ambitny na trasie, więc na górze zaplanowałem parę minut przerwy. Utwierdziły mnie w tej decyzji buty rozwiązując się blisko szczytu. Na samej górze jest taka fajna ławeczka, tam sobie usiądę i będzie relaks. Nie będzie... Na ławeczce jakaś rodzinka robi piknik, druga rodzinka stoi nad nimi jakby czekając na jej zwolnienie. Nie mam czasu na ustawianie się w kolejce, lecę dalej. Klapnę sto metrów dalej na rozejściu szlaków.
Moje kochane złote buty. Tak wygodne jak szpetne. Mimo absurdalnego już przebiegu i używania niezgodnie z przeznaczeniem nie chcą się rozpaść.
Przerwa była krótsza niż myślałem, wiało i za szybko stygłem. W tym miejscu po raz pierwszy żałowałem, że nie wziąłem ze sobą, żadnej wody czy chociaż pięciu złotych w kieszeń na tzw. "wszelki wypadek". Planowanie wycieczki w międzyczasie ma ten dyskusyjny urok permanentnego nieprzygotowania. Zbieg do przełęczy salmopolskiej poszedł mi szybciej niż myślałem a przy samym Białym Krzyżu już wiedziałem, że biegnę dalej. Ludzi tam milion, autobusu żadnego nie było a mnie nogi niosły więc sensu nie było.
Przełęcz gdzie Szczyrk żegna a Wisła wita.
Ostatni etap przez Kotarz, Hyrcą do domu już trochę mi się dłużył. Chyba powoli dochodziło do mnie, że jestem już zmęczony i chce mi się pić. Znam ten szlak dobrze, wiem, że na źródła nie mam co liczyć. Morale spadają, krok coraz krótszy ale do domu jeszcze maksymalnie cztery kilometry. Jakoś zejdzie. Mijam jakąś parkę rodem z ZHRu. Moro, nieśmiertelniki, kijek w ręce i butelka wody. Jak zauważam butelki wody to musi być już źle. Gdzieś po drodze marudząc sam do siebie wymyśliłem sobie chytry plan, że dobiegam tylko do Hyrcy a potem schodzę już spokojnie na dół ulicą Widokową. Plan prawie się udał. Prawie bo chwilę po zbiegu ze szlaku na początku Widokowej znalazłem źródełko i dotankowałem pod korek. Moc wróciła. Wale do domu na pełnym gazie, myśląc sobie, że woda to jednak fajny wynalazek jest. Koniec wycieczki! Szybkie spojrzenie na telefon a tam w mocnym zaokrągleniu, bo mamy tu przecież do czynienia z blogiem bez napinki: prawie 2 h, ponad 16 km, w cholerę podbiegów i od ciula zbiegów. Tyłek i łydki odpadają. Jutro będzie wesoło ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz