M: Kobyla Skała została zdetronizowana! Na Zamczysko, czyli na szczyt Ścieszkowa Gronia w Beskidzie Małym jest jeszcze bliżej. Dokładnie to 33 km od domu! Skała to typowy dla Beskidu szary piaskowiec. Dróg jest sporo, a przedział wycen pomiędzy IV a VI.4+ sprawia, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. Większość skał usytuowana jest w cieniu co sprawia, że jest to idealny rejon na upalne dni. Miejscówkę odwiedziliśmy trzy razy w ciągu 7 dni. Głodni wspinania za cel wszystkich trzech wypadów wybraliśmy najwyższą i chyba najciekawszą dla wspinaczy na naszym poziomie skałę czyli El-Cap.
Wypad nr. 1 - Piątek
Pod skałę wiedzie kręta, stroma asfaltowa droga. Potem już tylko jakieś pięćdziesiąt metrów na piechotę z parkingu i jesteśmy pod El-Capem. Skała ładna, lita, sucha. Czego chcieć więcej :)
Na początek za cel obieramy środkową część skały gdzie jest najwięcej łatwych dróg. Niestety, żadna z nich nie jest obita tak więc wędka... Stanowisko zakładam z solidnego drzewa na szczycie. Spuszczam linę i schodzę na dół. Teraz jeszcze tylko rozgrzewka i się bawimy! A tak przynajmniej myślałem jeszcze w tamtym momencie. Zapomniałem wziąć ze sobą uprzęży... Żal i pakowanie do domu. Tyle jeśli chodzi o pierwszy wypad :) Dobrze, że taka wtopa zdarzyła się stosunkowo blisko domu a nie gdzieś w podkrakowskich dolinkach czy jeszcze gdzieś dalej.
Wypad nr. 2 - Poniedziałek
Sprzęt przed startem sprawdziłem dwa razy. Pod skałą jesteśmy w niecałe czterdzieści minut. Wędka powieszona. Zabawa!
Asia prezentuje środkową część El-Capa
Jako pierwszą na cel obieramy drogę Mściciel na Alufelgach IV. Wchodzimy ją obydwoje w pierwszej próbie i mamy już rozgrzewkę z głowy. Przechodzimy dalej na Alufelgi wprost V. Droga niby prosta rysa ale w pewnym momencie się zblokowaliśmy. Przejście tej drogi to dla nas zagadka. Albo czegoś nie widzieliśmy albo, ktoś mocno walnął się z wyceną. Postanowiliśmy olać temat i nie tracić sił na drogę, która najzwyczajniej nam się nie podobała. Idziemy z wycenami dalej i przechodzimy do Mściciela na mountainbiku V+. Droga zaczyna się w kominie, żeby potem wyjść po dość gładkiej płycie na końcowy połóg. Fajne wspinanie! Nic dziwnego, że droga jest polecana. Mi udało się wejść w pierwszej próbie, Asi chyba w drugiej. Najistotniejsze, że obydwoje byliśmy zadowoleni. Zaczyna się chmurzyć ale postanawiamy przerzucić się z liną na prawą stronę skały gdzie czeka na nas droga , na którą czaiłem się od samego początku. Mowa o Jimm and Andrew VI.1. Droga o zacnej wycenie i co istotne jako jedna z niewielu w tym rejonie jest obita w ringi! Wieszam wędkę z ringa zjazdowego i rozpoczynamy rekonesans. Droga ma cruxa w postaci kilku ruchowego bouldera po byle jakich chwytach i prawie niewidocznych stopniach. Większość trudności dzieje się jeszcze przed pierwszą wpiną. Po kilku próbach wiemy już, że crux jest w moim zasięgu a dalsza część drogi to już łatwe i przyjemne wspinanie z przedziału max V+. Zanim na dobre zagłębiliśmy się w temat, zrobiło się późno i zaczęło padać. W szybkim tempie zwijamy sprzęt i lecimy do domu.
Wypad nr.3 - Piątek
Cel mam jeden. Poprowadzić z dołem Jimm and Andrew i tym samym wpisać do wspinaczkowego kajecika pierwsze VI.1 RP :) Na rozgrzewkę wybieramy dwie drogi na lewo od Jimma. Czyli Danie Drwala IV i Droga do gwiazd V+. Obydwie na wędkę ze stanowiska zjazdowego.
Wieszanie wędki. W cieniu po prawej Jimm and Andrew.
Danie Drwala IV okazuje się, że spływa błotem po nocnych opadach deszczu. Odpuszczamy sobie walkę z tą błotnistą drogą i przesiadamy się na bardzo fajnie poprowadzoną Drogę do Gwiazd V+. Wymagająca stosunkowo łatwych fizycznie ale trudnych psychicznie ruchów. Mi się podoba a Asia niestety, kładzie na niej niefortunnie nogę i odzywa jej się jeszcze niedoleczona torebka stawowa. Szkoda... Może następnym razem się uda. Zrzucamy linę i przechodzimy na gwiazdę dnia czyli Jimma and Andrew. Początkowy boulder udało mi się dość szybko przejść. Zaraz za nim można porządnie odpocząć stojąc na dość solidnym stopniu. Dalej kilka ruchów w dość łatwym jak na tą wycenę połogu i wejście na półkę gdzie czeka już na nas kolejny rest. Buła na końcowych metrach jest bardziej stresująca niż ciężka. Świadomość ostatniej zrobionej wpinki pod półką daje w głowie wizję ostrego walnięcia w przypadku gdy coś pójdzie nie tak. Na szczęście wszystko idzie zgodnie z planem i góra po pięciu minutach wspinaczki wpinam się w stanowisko zjazdowe. Radocha z wpięcia się na kolejny poziom we wspinaniu spora. A mina dumnej ze mnie Asi cenniejsza niż każdy medal.
Pod koniec był jeszcze pomysł zaatakować drogę Diflerek VI+ ale ja miałem nabite ręce po walce z VI.1 a Asia bolącą kostkę więc odpuściliśmy. Kiedyś pewnie jeszcze wpadniemy ją poprowadzić ale na razie plany bardziej kierują nas na jurajski wapień za którym zdążyliśmy się już stęsknić. Wracamy z tarczą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz