wtorek, 18 sierpnia 2015

Rusocice - Mlecz. Raz i nigdy więcej.

Skała Mlecz w Rusocicach to najdalej wysunięty na południowy zachód rejon Jury. Wchodzi w skład Garbu Tenczyńskiego. Co to znaczy dla nas? Jest najbliżej! Z domu pod skałę mamy dokładnie siedemdziesiąt kilometrów. I tu w zasadzie plusy tego miejsca się kończą...

Mlecz odrzuca wszechobecnym syfem.

Podchodzimy pod skałę z parkingu jakieś dziesięć minut. Niestety na miejscu odkrywamy imprezownie miejscowych dzieciaków. Reklamówy, jakieś ciuchy, paczki po chrupkach i to co najgorsze - rozbite butelki. Dziesiątki rozbitych butelek!
Nie zrażamy się i podchodzimy pod samą skałę. Widać, że rejon mało uczęszczany bo musimy się trochę przedzierać przez chaszcze. 
Na dzień dobry lokujemy się pod długą bo 14 metrową ale łatwą drogą Dżownica III. Pod ścianą jest tyle szkła, że ciężko znaleźć miejsce na przebranie butów. Zagrożona jest też płachta na linę i sama lina. Koniec marudzenia, zaczynamy się wreszcie wspinać. Drogą łatwa, w zasadzie bez trudności. Całkiem przyjemnie wspinam się do stanowiska. Minusem może być dość licha asekuracja, która w zasadzie nie daje tu wiele więcej ponad poprawę humoru. Asia też wchodzi tą drogę w pierwszej próbie zaliczając flasha i pierwsze prowadzenie w tym roku :)

Asia wpięta w stanowisko na Dżownicy. 

Przechodzimy obok gdzie do jednego stanowiska prowadzą cztery drogi o wycenach pomiędz V a V+. Bierzemy się za pierwszą z lewej. I zaczynamy eksploracje tej części skały od drogi Jointventure V. 
Droga delikatnie mówiąc nie zachwyca asekuracją, która nie dość, że podrdzewiała to jeszcze wybrakowana. W 2/3 wysokości dochodzę do buły i spotykam tam wystający ze skały gwint. Pozostałość po spicie, którego ktoś sobie wziął. Trochę mnie to rozwala, bo wiem w jakim stanie są ringi poniżej. Schodzę pod najbliższego ringa, biorę blok i zjazd w dół. Zjeżdżając wypatrzyłem chwyt, który może mi pomóc w kolejnej próbie. Szkoda, że po bloku bo spaliłem sobie wejście OS. Chwila odpoczynku i wbijam się w drogę jeszcze raz. Tym razem sukces, choć okupiony utratą sił. Stanowisko zjazdowe na tej drodze to kolejny gwóźdź do trumny tego rejonu. Zjechać się da ale ekspres zostaje w ścianie. Przełożenie liny przez to "coś" na bank skutkowało by jej uszkodzeniem. Zapomniałem wspomnieć, że gdy ja walczyłem na Jointventure, Asia zaczęła tańczyć gryziona przez mrówki, których nie wiadomo skąd zrobiło się na dole milion. Ja sobie rozciąłem dłoń o szkła, które napotkałem na drodze. 

Tuż po zjeździe z Jointventure

Od teraz jesteśmy już mocno podirytowani a priorytetem jest odzyskanie zostawionego w skale ekspresu. Na szczęście od drugiej strony skały jakieś wejście jest. Wspinam się od zaplecza po kruszynie, rozcinając sobie palec o kolejne szkło. Dojścia pod stanowisko nie ma, ale znalazłem jakieś "coś" o co można by przełożyć złożoną na pół linę i zjechać na przyrządzie asekuracyjnym, ratując ekspres ze stanowiska. Misja się udała, choć kosztowała Asię dużo stresów (być może z pozycji obserwatora wyglądało to gorzej ale ja oprócz świadomości wątłego punktu zaczepienia liny czułem się zupełnie komfortowo). Robimy sobie przerwę. Asia ma już dość. Jest pogryziona, zestresowana i zła. Ja chcę się jeszcze zmierzyć z drogą w rysie za V i trzema krótkimi drogami z wyceną pomiędzy V+ a VI. Na początek Rysa Porzyca V. Droga zanim się zaczęła to już się dla mnie skończyła. Asekuracja była w opłakanym stanie i jakakolwiek próba byłaby tu mocno lekkomyślna. 

"Asekuracja" na Rysie Porzyca

Podchodzimy pod krótkie drogi po prawej stronie rejonu choć cierpliwości do tego rejony już coraz mniej. Prawa strona oczywiście nie okazuje się być miłą niespodzianką. Tutaj też mrowisko, iluzoryczna asekuracja, trawa w chwytach i na dodatek mokro... Mamy dość. Zamiast sześciu planowanych dróg z zakresu V-VI robię jedną III i jedną V a i tak czułem się, że narażam swoje życie bardziej niż zwykle. Asia wtargała tylko rozgrzewkową III i nie dziwie się, że nie podejmowała prób na reszcie. Szkoda życia na takie drogi...
Ze sporym niesmakiem wracamy do domu. Mimo, że oferta rejonu jeśli chodzi o poziom trudności jest jak bardziej skierowana do nas to wyjeżdżamy stąd mając w pamięci szkła, starą, niebezpieczną  i głupio rozmieszczoną asekuracje, przedzieranie się przez krzaki i gryzące mrówki.  Raczej tu nie wrócimy bo nie ma poco...

A: Raz i nigdy więcej - zdecydowanie! Po raz pierwszy (i mam nadzieję, że ostatni) bałam się tak o Michała, bo wiem, że nie odpuszcza ale jednak i jego przerosło to miejsce. Choć pierwsza III weszła szybko i miło, to cała reszta samego patrzenia i asekurowania wykończyła mnie absolutnie. Jeszcze nigdy nie byłam tak zestresowana w trakcie wspinania, przy tym nawet pierwszy raz w skałach to luzik. Mam nadzieję, że jak najszybciej wybierzemy się gdzieś, gdzie się wspina, a nie tylko są wytyczone drogi. Michał dzielnie walczył o sprzęt pozostawiony w skałach, mam nadzieję, że już nie będzie musiał bo przecież raz i nigdy więcej!

niedziela, 2 sierpnia 2015

Wypad na Zamczysko x 3

M: Kobyla Skała została zdetronizowana! Na Zamczysko, czyli na szczyt Ścieszkowa Gronia w Beskidzie Małym jest jeszcze bliżej. Dokładnie to 33 km od domu!  Skała to typowy dla Beskidu szary piaskowiec. Dróg jest sporo, a przedział wycen pomiędzy IV a VI.4+ sprawia, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. Większość skał usytuowana jest w cieniu co sprawia, że jest to idealny rejon na upalne dni. Miejscówkę odwiedziliśmy trzy razy w ciągu 7 dni. Głodni wspinania za cel wszystkich trzech wypadów wybraliśmy najwyższą i chyba najciekawszą dla wspinaczy na naszym poziomie skałę czyli El-Cap. 

Wypad nr. 1 - Piątek
Pod skałę wiedzie kręta, stroma asfaltowa droga. Potem już tylko jakieś pięćdziesiąt metrów na piechotę z parkingu i jesteśmy pod El-Capem. Skała ładna, lita, sucha. Czego chcieć więcej :)
Na początek za cel obieramy środkową część skały gdzie jest najwięcej łatwych dróg. Niestety, żadna z nich nie jest obita tak więc wędka... Stanowisko zakładam z solidnego drzewa na szczycie. Spuszczam linę i schodzę na dół. Teraz jeszcze tylko rozgrzewka i się bawimy! A tak przynajmniej myślałem jeszcze w tamtym momencie. Zapomniałem wziąć ze sobą uprzęży... Żal i pakowanie do domu. Tyle jeśli chodzi o pierwszy wypad :) Dobrze, że taka wtopa zdarzyła się stosunkowo blisko domu a nie gdzieś w podkrakowskich dolinkach czy jeszcze gdzieś dalej.

Wypad nr. 2 - Poniedziałek 
Sprzęt przed startem sprawdziłem dwa razy. Pod skałą jesteśmy w niecałe czterdzieści minut. Wędka powieszona. Zabawa!

Asia prezentuje środkową część El-Capa

Jako pierwszą na cel obieramy drogę Mściciel na Alufelgach IV. Wchodzimy ją obydwoje w pierwszej próbie i mamy już rozgrzewkę z głowy. Przechodzimy dalej na Alufelgi wprost V. Droga niby prosta rysa ale w pewnym momencie się zblokowaliśmy. Przejście tej drogi to dla nas zagadka. Albo czegoś nie widzieliśmy albo, ktoś mocno walnął się z wyceną. Postanowiliśmy olać temat i nie tracić sił na drogę, która najzwyczajniej nam się nie podobała. Idziemy z wycenami dalej i przechodzimy do Mściciela na mountainbiku V+. Droga zaczyna się w kominie, żeby potem wyjść po dość gładkiej płycie na końcowy połóg. Fajne wspinanie! Nic dziwnego, że droga jest polecana. Mi udało się wejść w pierwszej próbie, Asi chyba w drugiej. Najistotniejsze, że obydwoje byliśmy zadowoleni. Zaczyna się chmurzyć ale postanawiamy przerzucić się z liną na prawą stronę skały gdzie czeka na nas droga , na którą czaiłem się od samego początku. Mowa o Jimm and Andrew VI.1. Droga o zacnej wycenie i co istotne jako jedna z niewielu w tym rejonie jest obita w ringi! Wieszam wędkę z ringa zjazdowego i rozpoczynamy rekonesans. Droga ma cruxa w postaci kilku ruchowego bouldera po byle jakich chwytach i prawie niewidocznych stopniach. Większość trudności dzieje się jeszcze przed pierwszą wpiną. Po kilku próbach wiemy już, że crux jest w moim zasięgu a dalsza część drogi to już łatwe i przyjemne wspinanie z przedziału max V+. Zanim na dobre zagłębiliśmy się w temat, zrobiło się późno i zaczęło padać. W szybkim tempie zwijamy sprzęt i lecimy do domu.

Wypad nr.3 - Piątek
Cel mam jeden. Poprowadzić z dołem Jimm and Andrew i tym samym wpisać do wspinaczkowego kajecika pierwsze VI.1 RP :) Na rozgrzewkę wybieramy dwie drogi na lewo od Jimma. Czyli Danie Drwala IV i Droga do gwiazd V+. Obydwie na wędkę ze stanowiska zjazdowego.

Wieszanie wędki. W cieniu po prawej Jimm and Andrew.

Danie Drwala IV okazuje się, że spływa błotem po nocnych opadach deszczu. Odpuszczamy sobie walkę z tą błotnistą drogą i przesiadamy się na bardzo fajnie poprowadzoną Drogę do Gwiazd V+. Wymagająca stosunkowo łatwych fizycznie ale trudnych psychicznie ruchów. Mi się podoba a Asia niestety, kładzie na niej niefortunnie nogę i odzywa jej się jeszcze niedoleczona torebka stawowa. Szkoda... Może następnym razem się uda. Zrzucamy linę i przechodzimy na gwiazdę dnia czyli Jimma and Andrew. Początkowy boulder udało mi się dość szybko przejść. Zaraz za nim można porządnie odpocząć stojąc na dość solidnym stopniu. Dalej kilka ruchów w dość łatwym jak na tą wycenę połogu i wejście na półkę gdzie czeka już na nas kolejny rest. Buła na końcowych metrach jest bardziej stresująca niż ciężka. Świadomość ostatniej zrobionej wpinki pod półką daje w głowie wizję ostrego walnięcia w przypadku gdy coś pójdzie nie tak. Na szczęście wszystko idzie zgodnie z planem i góra po pięciu minutach wspinaczki wpinam się w stanowisko zjazdowe. Radocha z wpięcia się na kolejny poziom we wspinaniu spora. A mina dumnej ze mnie Asi cenniejsza niż każdy medal. 
Pod koniec był jeszcze pomysł zaatakować drogę Diflerek VI+ ale ja miałem nabite ręce po walce z VI.1 a Asia bolącą kostkę więc odpuściliśmy. Kiedyś pewnie jeszcze wpadniemy ją poprowadzić ale na razie plany bardziej kierują nas na jurajski wapień za którym zdążyliśmy się już stęsknić. Wracamy z tarczą!