środa, 12 listopada 2014

Obchody 11 listopada

M: 11 listopada to dość istotna data w kalendarzu. Rozrzut w pomysłach na uczczenie tego święta jest dość spory. Mniej więcej w tym samym czasie kiedy dziesiątki tysięcy frustratów demolowało Warszawę walcząc z wyimaginowanym wrogiem my walczyliśmy ze sobą samymi w Rudniku. Tam właśnie znajduje się Diabli Kamień czyli długi mur skalny z piaskowca usiany baldami o przeróżnej wycenie. Kupa zabawy na trzydziestu liniach i dwóch trawersach. 
Dojechaliśmy na miejsce w trzy osobowym składzie zgarniając po drodze Piotrka. Na samą skałę spod domu mamy jakieś siedemdziesiąt kilometrów co czyni z niej najbliższy oficjalny piaskowcowy rejon boulderowy. Trochę pobłądziliśmy na miejscu ale i tak o dziesiątej udało nam się wyjść z samochodu. Jeszcze tylko piętnastominutowy spacer pod górę i jesteśmy na miejscu. Nawet nie trzeba się rozgrzewać bo spacerek z crashem, wałówką i resztą szpeju robi swoje :) Zabawa start!

 Asia gładko wchodzi Ryse 3A, Piotrek czujnie spotuje.

 I jeszcze raz Asia tym razem po sforsowaniu Fobii 5B

Skała od której zaczęliśmy znajduje się mniej więcej w środkowej części muru. Jest wysoka przez co daje po głowie. Uczy czujności nawet na prostych liniach. Tutaj nikt nie chce się poślizgnąć a crash z góry wygląda jak mały zielony kwadracik. Na szybko odhaczyliśmy Rysę 3A, Fobię i Talibka za 5B i już wiedzieliśmy o co tu chodzi. Baldy lekko połogie ale wysokie i ze słabymi chwytami i jeszcze słabszymi stopniami. Mocno uczące. Nie obciążysz dobrze stopy - spadasz. Myślisz, że możesz nie obciążyć stopy - rozpraszasz się i spadasz zanim spróbujesz. Myślisz, że możesz spaść - nie skupiasz się na obciążaniu stóp i spadasz :) Ciężko o lepszą lekcje wspinaczki. Pełne skupienie i odważne ale precyzyjne ruchy - bez tego nic tu się nie uda.

 Skupienie jest też bardzo wskazane u spotera.

Skakanka 4A idzie na prawo od rysy. Trzeba mocno się kontrolować, żeby odruchowo jej nie złapać co było by równoznaczne ze spaleniem próby.

 Piotrek prezentuje skuteczność tarciowych chwytów na starcie ostatniego balda na kamieniu z rysą Dowodzie Rzeczowym 5C

Przerzucamy crasha pod mniejsze baldy o wdzięcznych nazwach X, Y i Z. Miało być prosto i szybko. Skała w tym miejscu ma może z trzy metry wysokości. A jest ciężko fest. Wszystkie chwyty obłe, stopni nie ma. Można jedynie zacierać gumę buta o piaskowiec w nadziei, że nie puści. Mocno zaniżone wyceny w tej części skały kosztowały nas wiele prób, siły i cenniejszego od złota naskórka, który zdzierał się z każdą nieudaną próbą. Pumeks to przy tym aksamit!
Przenosimy się coraz bardziej w prawo. Gdzie udaje mi się zrobić Tuza 6A+ o bardzo ciężkim jak na tą wycenę starcie z niskiego podchwytu w wysoki odciąg w plecy. Prawdziwa siłownia. Dobrze, że szybo poszło bo na trzecią czy czwartą próbę nie miałbym już siły. Udało się też wkosić Wina 6A, gdzie niby cały czas było czego się złapać ale stać nie było na czym:) Asia miała tu kilka prób, niestety bez powodzenia a Piotrek ogarnął dodatkowo PiS 6B robiąc tym samym najwyższą cyfrę dnia. 
Ręce już powoli odpadają, dzień się chyli ku końcowi lecimy jeszcze szybko na lewą stronę muru gdzie Piotrek zalicza bardzo nieudaną próbę na Dupie Shakiry 6C, po której mało nie stoczył się ze skarpy i tylko dzięki czujności Asi nie obił się po drodze o spory głaz. Podeszliśmy jeszcze bez większego zaangażowania do Britney 6A. Bald, krótki acz treściwy na starcie. Wszyscy zaliczamy tu sukces, obdzierając palce do końca. Asia co warte odnotowania robi tutaj życiówkę czyli pierwsze 6A. Ja tam jestem dumny na maxa :) Przy okazji wychodzi na jaw jak dużą rolę w tym sporcie odgrywa głowa. Asia przyznała się, że wtargała Britney (i to w pięknym stylu) tylko dlatego, że była przekonana, że robi drogę wycenioną na 5C.

Piter na Britney;) Ogranicznikiem jest tu rysa po lewej i prawej stronie, których dotknięcie pali próbę.

Koniec obchodów 11 listopada. Super dzień w super towarzystwie. Mocno sportowo i na powietrzu. Da się lepiej?





poniedziałek, 10 listopada 2014

Wycieczka do domu

A: Tydzień i dwa dni w Świnoujściu to zdecydowanie zbyt krótko. Jeszcze nie zdążyliśmy się ze wszystkimi przywitać a już trzeba było się żegnać. Jednym słowem: niedosyt. Choć jeśli chodzi o litry wypitej kawy, herbaty i piwka to zdecydowanie nadmiar :) Udało nam się spędzić bardzo miły czas z rodziną i znajomymi, wszystko w pigułce. Zaliczyliśmy dwie wycieczki, pieszą razem z Jagą oraz rowerową.

Trasę wokół jeziora Wolgastsee po niemieckiej stronie znana nam jest bardzo dobrze. Byliśmy tam wiele razy, jednak jesienna aura i tęsknota za Świnoujściem sprawiła, że był to wyjątkowy spacer - przynajmniej dla mnie. Cisza, spokój, piękna jesień i nasza trójka, czego chcieć więcej?

M: Z mojej perspektywy te kilometry wydeptane w około Wolgastsee i przepedałowane brzegiem morza były taką miłą odskocznią od maratonu odwiedzin, który zafundowaliśmy sobie w Świnoujściu. Przejście w około jeziorka to nie jakiś syty trekking górskim szlakiem a raczej spacer, którym mógłby się szczycić emeryt. I to tylko w wypadku gdyby miał jedną nogę albo przynajmniej lumbago. Ale chyba właśnie jego wątpliwa długość (jakieś 12 km), nieśpieszne tempo (prawie trzy godziny) i fakt, że było płasko sprawiało, że był dla nas wyjątkowy. Jesienne klimaty dopełniały atmosferę wszechobecnej sielanki. Tyle o Wolgastsee zdjęcia i tak mówią więcej... 

Skakanie

Lizanie nosa

 Przytulaki!
 
Skupmy się na rowerach bo tu przyszła mi taka myśl na szybko. W tytule bloga wymienione są następujące aktywności rower, wspinka, snowboard. Jako, że blog powstał jakoś w wakacje to ciężko oczekiwać wpisów snowbordowych ale rower? Rower powinien być! I tu na twarzy pojawia się lekki rumieniec zawstydzenia. Przyznaję, że wyprowadzka w góry i przygarnięcie pod dach czworonoga nie sprzyja jeździe na rowerze ale, żeby przez tyle miesięcy nic a nic? Może właśnie po to był ten wyjazd do Świnoujścia, żeby przejechać się na rowerach? Ja szczerze mówiąc myślałem już o tym przed wyjazdem. Sama wycieczka dla nas czyli ludzi jeżdżących na szosach, ostrych kołach i singlach była mocno niekonwencjonalna. Pożyczone rowery trekkingowe prowokowały, żeby spróbować szlaków zakazanych dla rowerów z oponami poniżej 25 mm szerokości. Cała wycieczka to niecałe 60 km ale trasa jaką sobie na bieżąco podczas jazdy obieraliśmy może maksymalnie w połowie prowadziła nas asfaltem. Górki, kamienie, szutry, tony liści. Coś pięknego. Z założenia mieliśmy jechać środkiem wyspy ale wyszło jak wyszło i wylądowaliśmy na ścieżce prowadzącej wzdłuż wybrzeża aż do wioski Koserow gdzie zrobiliśmy sobie mały popas, spiliśmy herbatę na opustoszałej plaży pod klifem i pogapiliśmy się trochę w wodę. Jak się odwiedza morze od święta znowu zaczyna się je zauważać. Duży plus. Fajna ta woda.

 Morze pięknieje

Herbata smakuje

 I znowu te przytulaki ;)