czwartek, 28 sierpnia 2014

Mokry Dół

M: Do Zimnego Dołu zbierałem się już od jakiegoś czasu. Udało mi się znaleźć topo, wypytałem się doświadczonych co warto a co nie, poukładałem sobie wszystko w głowie i czekałem aż się rozpogodzi. I nagle jest! Na meteo zapowiadają zupełnie bezdeszczowy dzień po bezdeszczowej nocy! Graty spakowane, pies spakowany. Jedziemy! Do Zimnego ze Szczyrku jedzie się trochę ponad półtorej godziny. Parę dni przed wyjazdem dostałem od Mateusza na maila dość precyzyjne wskazówki dojścia i tylko dzięki nim udało mi się dojść na spot od samochodu w dziesięć minut a nie w kolejne półtorej godziny. Wskazówki dotyczące dojścia napisane w topo Zimnego Dołu ("Góry", czerwiec 2012) są delikatnie mówiąc, bardzo ogólnikowe. Już po krótkim rekonesansie stało się jasne, że wcale nie jest sucho. A do dołu bardziej pasował by przydomek mokry niż zimny. Na razie mnie to nie specjalnie obchodziło. Turystycznym krokiem, rozglądając się dookoła brnąłem w krajobraz rodem z filmów fantasy (których nawiasem mówiąc nie lubię). Piękny las, słońce przebijające się przez liście i przecudnej urody skały. Nawet jak by się okazało, że jest dziś za mokro, żeby zrobić cokolwiek to i tak byłem usatysfakcjonowany samym faktem przebywania w tak pięknych okolicznościach przyrody. Bajkowe miejsce mimo dość mrocznej nazwy. Po dość chaotycznym łażeniu tu i tam, którego nie mogłem sobie odmówić obrałem cel na Grupę Krowy. Jedne z najdalszych skał w rejonie ale polecane i o przystępnych patrząc z mojego punktu widzenia wycenach. Na miejscu znalazłem crashpada. Styrany ale zawsze to dodatkowy materac. Bardzo się przydał, tym bardziej że pierwszy raz baldowałem bez mojej ulubionej spoterki.

 Po prawej Krowa po lewej Górna Łąka

Na rozgrzewkę poszła widoczna na zdjęciu lewa część Krowy. Konkretnie droga Minus Nic wyceniona dość zbrodniczo na 3. Wiem, że łatwa, taka na rozgrzewkę itd. ale 3? Dobrze, że nie 0! Ok, wturlałem się tam w pierwszej próbie ale jak tak ma tu wyglądać "trójka" to co z tymi wszystkimi "szóstkami" jakie miałem na dzisiaj w planach? Na szczęście wszystkie czarne myśli rozwiała Depresja 6A, która też weszła w pierwszej próbie. Uff, odetchnąłem z ulgą.

Depresja 6A i zdobyczny pad, który bardzo mi się przydał.

Podbudowany sukcesem zajrzałem, za róg na Komin w Krowie 6A. Niby wycena taka sama ale okap jakiego w życiu nie robiłem. Co tam, Depresja puściła to Komin też puści. Fakt puścił ale po dobrych trzydziestu minutach podchodów. Chwyty dość głębokie ale w każdym błoto. Do tego mocne wyjście z nóg ze śliskich stopni zaraz na starcie. Było ciężko, ale odhaczone. Dwa fajne baldy zaliczone, czas na drugie śniadanie! Rano dość mocno się śpieszyłem i zjadłem tylko banana, drugie śniadanie też nie było zbyt obfite - Knopers. Nigdy nie przywiązywałem zbyt dużej wagi do jedzenia ale zawsze miałem to sobie za złe jak przychodziło co do czego.

 Komin w Krowie 6A

Śniadanie liche za to w fajnej miejscówce.

Próbowałem się przystawiać do Lewych Półek 6A+ ale Komin tak mnie spompował, że już na starcie wiedziałem, że jestem na straconej pozycji. Przeniosłem się na Dolną łąkę, która niestety zacieniona i mocno mokra ale za to z kuszącym Leyem 6A+. Kuszący bo krótki i solidnie wyceniony. Wiedziałem, że na długie baldy jestem już dziś za słaby. Ley to mocno techniczny bald, gdzie od siły istotniejsze jest dobre ustawienie i konkretna sekwencja ruchów. Fajna łamigłówka. Na szczęści udało się ją rozwiązać i tym samym zrobić pierwsze przejście 6A+. 

 Jaga pozuje przy Ley`u. Wyraźnie była ze mnie dumna.

Siły już nie było więc tak na szybko udało się zrobić Zielonym do Góry 4A i kant Górnej Łąki 4A, trochę też próbowałem się ze Skrzatem 6A+ i Klemem ze stania 6A+ ale to bardziej w ramach rozeznania, szansy na zrobienie czegokolwiek dzisiaj już nie było, poza tym zaczynało kropić. Uciekając przed deszczem do samochodu natknąłem się na Wysoki Okap, gdzie jak sama nazwa wskazuje jest wysoko okap. I co za tym idzie - tu nie pada! Fajne miejsce gdzie na szybko próbowałem się z Za Dużo Kiełbasy 6B i Starter 6B. Starter mimo totalnego zmęczenia prawie mi się udał. Muszę od tego zacząć następnym razem! Koniec na dziś, trzeba się zwijać do domu. Po drodze jeszcze tylko przerwa w pizzerii Hawa w Bystrej. Mocno polecam!

Pizza z jajkiem i szpinakiem. Zasłużona obiadokolacja!

Podsumowując. Dzień super udany, zimny dół magiczny, choć jeśli chodzi o wspinanie to wolę piaskowiec od wapienia. Zanim następnym razem tu przyjadę muszę poćwiczyć wyjścia z nóg i przyładować w rękach. Zabrać ze sobą konkretne jedzenie, plaster do sklejania palców i aparat, żeby nie walić rozmazanych zdjęć telefonem.





sobota, 23 sierpnia 2014

Szybka wycieczka prawie do okoła Szczyrku, gdzie prawie robi wielką różnicę.

M: Pomysł, przebieżki powstał na pięć minut przed tym jak Mariusz z Kamilą i dzieciakami wychodzili wjechać kolejką na Skrzyczne ("must be" wszystkich dzieciatych turystów). Jako, że dawno nie jechałem kolejką to stwierdziłem, że zabiorę się w jedną stronę a wrócę biegiem przez Małe Skrzyczne na Czyrną do domu. Pogoda była idealna trochę słońca, trochę wiatru i temperatura w sam raz. Małe Skrzyczne minięte a nogi podpowiadają, żeby biec dalej. Staram się raczej za często nóg nie słuchać ale tym razem im uległem. Plan ewoluował. Cel na teraz - Przełęcz Salmopolska, przez Malinowską skałę i Malinów a stamtąd jakiś PKS w dół. Brałem pod uwagę też powrót na stopa, ale jak sobie uświadomiłem, że nie pachnę, szybko odrzuciłem ten pomysł.

Miejsce, w którym nogi zadecydowały. Beskidzkie krajobrazy się nie nudzą.

Przede mną pierwszy poważny podbieg na Malinowską skałę. Ludzi dużo, co któryś coś do mnie gada, rzuca żartem a ja tylko "Dobry", "Hihi" i szybko się odłączam. Hipnoza postępuje. Z każdym kilometrem coraz mniej mam świadomość, że biegnę. Uwielbiam to uczucie odłączenia. 

Malinowska skała piękna jak zawsze.

Do Malinowskiej biegło się w tłumie ludzi. Mam wrażenie, że 3/4 turystów, którzy przyjechali w ten weekend do Szczyrku wjeżdża na Skrzyczne a ci bardziej ambitni z pośród nich wybierają się właśnie na Malinowską. Jak na Beskid Śląski ruch wręcz niespotykany. Droga na Malinów już znacznie spokojniejsza. Po drodze jedna zorganizowana wycieczka, urocza starsza para w strojach z poprzedniej epoki i kilku rowerzystów. Do tej pary muszę wrócić bo wyglądali pięknie. Za rączkę, powolutku, rozmarzone twarze. Chciałbym tak wędrować z Asią za czterdzieści lat. Podbieg srogi, chyba najbardziej ambitny na trasie, więc na górze zaplanowałem parę minut przerwy. Utwierdziły mnie w tej decyzji buty rozwiązując się blisko szczytu. Na samej górze jest taka fajna ławeczka, tam sobie usiądę i będzie relaks. Nie będzie... Na ławeczce jakaś rodzinka robi piknik, druga rodzinka stoi nad nimi jakby czekając na jej zwolnienie. Nie mam czasu na ustawianie się w kolejce, lecę dalej. Klapnę sto metrów dalej na rozejściu szlaków.

Moje kochane złote buty. Tak wygodne jak szpetne. Mimo absurdalnego już przebiegu i używania niezgodnie z przeznaczeniem nie chcą się rozpaść.

Przerwa była krótsza niż myślałem, wiało i za szybko stygłem. W tym miejscu po raz pierwszy żałowałem, że nie wziąłem ze sobą, żadnej wody czy chociaż pięciu złotych w kieszeń na tzw. "wszelki wypadek". Planowanie wycieczki w międzyczasie ma ten dyskusyjny urok permanentnego nieprzygotowania. Zbieg do przełęczy salmopolskiej poszedł mi szybciej niż myślałem a przy samym Białym Krzyżu już wiedziałem, że biegnę dalej. Ludzi tam milion, autobusu żadnego nie było a mnie nogi niosły więc sensu nie było. 

 Przełęcz gdzie Szczyrk żegna a Wisła wita. 

Ostatni etap przez Kotarz, Hyrcą do domu już trochę mi się dłużył. Chyba powoli dochodziło do mnie, że jestem już zmęczony i chce mi się pić. Znam ten szlak dobrze, wiem, że na źródła nie mam co liczyć. Morale spadają, krok coraz krótszy ale do domu jeszcze maksymalnie cztery kilometry. Jakoś zejdzie. Mijam jakąś parkę rodem z ZHRu. Moro, nieśmiertelniki, kijek w ręce i butelka wody. Jak zauważam butelki wody to musi być już źle. Gdzieś po drodze marudząc sam do siebie wymyśliłem sobie chytry plan, że dobiegam tylko do Hyrcy a potem schodzę już spokojnie na dół ulicą Widokową. Plan prawie się udał. Prawie bo chwilę po zbiegu ze szlaku na początku Widokowej znalazłem źródełko i dotankowałem pod korek. Moc wróciła. Wale do domu na pełnym gazie, myśląc sobie, że woda to jednak fajny wynalazek jest. Koniec wycieczki! Szybkie spojrzenie na telefon a tam w mocnym zaokrągleniu, bo mamy tu przecież do czynienia z blogiem bez napinki: prawie 2 h, ponad 16 km, w cholerę podbiegów i od ciula zbiegów. Tyłek i łydki odpadają. Jutro będzie wesoło ;)

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Reaktywacja Kościelca #1

M: Kościelec (1019 m n.p.m.). Mało znana przeciętnej wielkości górka koło Skrzycznego. Ale jest na niej coś fajnego. Są to oczywiście skały. Dużo skał jak na Beskid śląski. O wspinaczce w tym rejonie można tu i tam poczytać. W dużym skrócie dawno dawno temu był to uczęszczany rejon gdzie pokolenia wspinaczy się fachu uczyły. Musiało to być na prawdę dawno temu bo śladu po tej działalności nie widać. No dobra znaleźliśmy dwa spity, które na oko miały ze sto lat i kilka strzałek i cyfr namazanych olejną na skale. "Zasadnicze" skały mają tu około dziesięć metrów wysokości i prowadzi przez nie kilkanaście dróg wspinaczkowych. W starych przewodnikach, które pisały o tych drogach była też informacja, że stanowiska zakładamy z "licznych drzew". Drzew na górze nie ma... To naprawdę stare przewodniki były... 
Ale do rzeczy bo tak na prawdę te skały nas na razie nie interesują. Zaczynamy przygodę "Reaktywacja Kościelca" od muru skalnego, który znajduje nieco na wschód od wyżej opisanej skały. To będzie świetny ogródek boulderowy. Trzeba tylko włożyć w niego nieco pracy.

Najpierw kanapka, potem rewolucja!

Mur skalny, który dziś bierzemy pod lupę ma około 40-50 metrów długości i wysokość dochodzącą do pięciu metrów. W kilku miejscach jest dość mocno zerodowany ale w zdecydowanej większości skała jest lita i stabilna. Są przewieszki, okapy, piony, połogi, rysy. Wszystko jest! Niestety od ładnych paru tygodni w zasadzie codziennie pada więc skała a szczególnie jej część, która wchodzi do lasu była mokra. Zabraliśmy się za odgruzowywanie jednego z planowanych sektorów :) Sporo mchu musieliśmy wyrwać z dziurek i krawądek, żeby można było chociaż myśleć o wspinaczce. 

 Koty za płoty jak to mówią. Pierwsze wejście zaliczone!

Na narożnej skale wytyczyliśmy cztery dość oczywiste linie. Jedna HE, trzy SD, trzy kończą się wyjściem na skałę, jedna trawersuje po fajnych, płytkich (jak na nasze umiejętności) krawądkach. Coś z tego będzie :)

 Asia patentuje wyjście przez okapik na półkę.

Podsumowując dzień - było fajnie. Spacer ze Szczyrku Czyrnej zajął nam prawie trzy godziny bo natknęliśmy się na burze po drodze i trzeba było przeczekać. Potem godzina oczyszczania, dwie godziny wspinania i trzeba było się zawijać. Powrotny spacer zajął nam niewiele ponad dwie godziny i myślę, że to można przyjąć jako realny czas dojścia od strony Szczyrku. Jak ogarniemy tam trochę więcej. A ogarniemy! To postaramy się wypuścić jakieś sensowne topo. Stay tuned!